sobota, 6 listopada 2010

Młodzi, "utalentowani" i niereformowalni

Internet jest takim śmiesznym medium, że pozwala się wybić wielu utalentowanym ludziom, nabrać nowych doświadczeń tym, którzy chcą szlifować swoje umiejętności i talenty itd. a wszystko to możliwe jest bez wychodzenia w domu. Gorzej, gdy sieć tworzy "potwory", a wśród ich gatunków, bardziej nawet niż Trolli, nie lubię gatunku "przemądrzałych nastolatków". Jednemu takiemu będzie poświęcony dzisiejszy wpis.

Jak już zapewne wszyscy wiecie, od dziecka jestem olbrzymim fanem gier video. Można by rzecz, że uczyłem się czytać na kolejnych numerach takich miesięczników jak Top Secret, Gambler czy Secret Service, a przez moje ręce przewinęła się znakomita większość wartych uwagi gier lat 90, a nawet i sporo perełek z czasów komputerów ośmiobitowych. Od tego czasu, aż do dziś, spotykałem się zazwyczaj z pewnym niezrozumieniem; poczynając od rówieśników na podwórku, którzy po prostu nie mieli w domu komputera/konsoli i nie bardzo wiedzieli "o co chodzi jakby?", aż po mroczne gotyckie ex-dziewczyny, które nie rozumiały "dlaczego pełnoletni koleś lubi te durne gierki". Sprawy potoczyły się nie najgorzej i trafiłem wreszcie w swoim życiu na ludzi, którzy akceptują moje hobby, co zapewne wynika z rosnącej popularności grania w ogóle. Poza graniem, bardzo szybko pojawiła się u mnie też chęć pisania właśnie o tej czynności, która tak bardzo mnie interesuje. Zainspirowany artykułami z Gamblera, "tworzyłem" sobie dziwaczne "czasopismo" o jeszcze dziwniejszej nazwie "Zieleń Śmierdząca" (nie pytajcie o etymologię), co odbywało się przy użyciu maszyny do pisania (sic!) z dodatkiem rysunków własnych. Wszystkie wydania tej kultowej gazetki lądowały w teczce, po czym czytałem je dla śmiechu. Tak mijały lata, a ja zyskałem stosowną edukację i dostęp do internetu. Wtedy zaczął się przełom i po wielu godzinach spędzonych z programem Front Page Express zacząłem publikować swoje grafomańskie wypociny pod postacią domowej strony www. Internet na modemie został z czasem zastąpiony stałym łączem, a ja pisałem nadal. Patrząc z perspektywy lat jakość tych tekstów była nie najwyższa, ale zdawałem sobie z tego sprawę i bardzo brałem do serca wszelkie komentarze, zwłaszcza od starszych użytkowników internetu.

Chciałoby się rzec "dziś sam jestem dziadkiem", od jakiegoś roku moje marzenia o "growym" dziennikarstwie powróciły ze zdwojoną siłą i próbuję się na tym polu udzielać wciąż licząc, że kiedyś będzie to moja normalna, w pełni opłacana profesja. Z racji tego, że dużo poświęcam czasu tematyce gier, wzrosły jednocześnie moje wymagania wobec portali im poświęconym. Odkryłem, że większość znanych stron poświęconych konsolom nabija sobie tylko oglądalność kopiując newsy z zachodnich serwisów i nakręcając flame war między użytkownikami konkurencyjnych systemów. Oazą, na tej pustyni jałowych dyskusji stały się blogi graczy dojrzałych, w znakomitej większości starszych ode mnie. Jednym z nich jest strona Niezgrani.pl, którą bardzo ceniłem za to, że każdy wpis poświęcony był czemuś ciekawemu i przedstawiony w nieco inny sposób niż robi to konkurencja. Zamiast podniecać się kolejnym nędznym dodatkiem do którejś z rzędu strzelanki FPP, autorzy zazwyczaj skupiali się na branżowych ciekawostkach. A przynajmniej było tak, dopóki Niezgrani nie postanowili poszerzyć grona redakcyjnego celem zwiększenia częstotliwości pojawiania się nowych wpisów na stronie - wtedy pojawił się on.

Mam czasem taką dziwną przypadłość, że gdy dryfując sobie leniwie po odmętach internetu trafiam na wątpliwej jakości twórczość, lub osobnika, któremu wydaje się, że wie bardzo dużo, zamiast zamknąć zakładkę w Firefoxie i nigdy w dany rejon się nie zapuścić, lubię podglądać co tam u danego delikwenta nowego się dzieje. Tak jest w przypadku najmłodszego redaktora Niezgranych, który przyczynił się do tego, że nie chce mi się już na tę stronę zaglądać, bo zaroiło się na niej od wątpliwej jakości wpisów pokroju "Nowe Call of Duty miażdży!". Piotr Dulski, bo o nim mowa, udzielający się w sieci pod pseudonimem Dulak, prowadzi także bloga i właśnie ta jego działalność przyciągnęła moją uwagę. Zazwyczaj nie interesuje mnie twórczość szesnastolatków, gdyż są po prostu zwyczajnie za młodzi, by móc rozumieć dlaczego kolejne klony tych samych gier nie są "awesome", tylko są po prostu do dupy. Co więc sprawiło, że regularnie zaglądam na bloga tego osobnika?

Zacznijmy od tego, że Dulak lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Widywałem już to na stronach o grach i zazwyczaj przyjmowałem z uśmiechem politowania. Pojawiło się to chyba po raz pierwszy na Polygamii, która choć ostatnimi czasy przyjmuje nieco formę growego Pudelka, to nie można jej odmówić, że jest jedną z najbardziej popularnych stron poświęconych tej tematyce w Polsce. Wracając jednak do naszego bohatera, w zakładce "O mnie" możemy na jego blogu przeczytać między innymi, że jako gracz z dziesięcioletnim stażem nie miał łatwych początków, a jedną z jego ulubionych rozrywek jest "inteligentna konwersacja". Pisze też o sobie "cholernie ambitny człowiek, który plany na przyszłość wiąże z tym, aby go zapamiętano". Jedyne co przychodzi mi do głowy, gdy czytam tego typu rzeczy to klasyczne O'rly? Wszystko nadal byłoby do wybaczenia, gdyby pan Dulak nie publikował na blogu jedynie emanujących szczeniactwem i młodzieńczym buntem wpisów na temat kościoła i religii, notek zawierających chwalenie się jakie to nowe gry i sprzęty sobie kupił (za pieniądze rodziców, bo przecież nie własne) oraz pseudo analitycznych felietonów chwalących produkty Apple. Wiecie, chodzi o klimaty w stylu "nowy Ipod jest zajebisty bo będę go mieć". O'rly?

Żeby wszyscy "fani" mogli być informowani na bieżąco, nasza gwiazda posiada także konto na Blipie, na którym to możemy śledzić wpisy o tym jakie to super właściwości wszystkie jego nabytki posiadają, jak to wszystko się Dulakowi udaje, jacy ludzie wokół niego są ekstremalnie głupi itd. Możemy także się przekonać, że jest on bardzo zajętym człowiekiem, który ilością robionych rzeczy może przyćmić nawet najpoważniejszych biznesmenów. W ten sposób, odrabianie pracy domowej nazywa pracą ,przy czym co i rusz przypomina jakim to jest dobrym uczniem. O tym, że pisanie krótkich newsów na Niezgranych o nowych dodatkach do Call of Duty również nazywa pracą, na dodatek ciężką jak można wnioskować po tym, że nad jednym siedzi zazwyczaj kilka godzin, chyba wspominać nie muszę? Ostatnio też zmienił motto swojego bloga ze "świat nastoletnik okiem" na "inteligencja wyróżnia". O'rly?

Jestem przerażony myślą, że za dziesięć lat właśnie tego typu ludzie mogą tworzyć trzon dziennikarzy branżowych. Wszyscy będą się jednakowo podniecać kolejnymi strzelankami od Activision, które będą pewnie zawierały 30 minut singla i płatny multi, a o ludziach, którzy widzieli na oczy PSXa czy Game Boya będą krążyły legendy, że gdzieś tam sobie żyją i istnieją naprawdę. Polacy to wyjątkowo zawistny naród, mający na dodatek tendencję do ślepego podążania za trendami z zachodu. Dlatego bardzo bym chciał, by wreszcie ta jakże nieliczna grupa ambitniejszych branżowych pismaków zebrała się w końcu by założyć portal dla poważnych graczy; pasjonatów, którzy podchodzą do swojego hobby z należytym dystansem, bo to przecież rozrywka, a nie święta wojna.Ciągle marzy mi się też nagrywanie porannych audycji w którejś ze stacji radiowych. "Witamy Was bardzo serdecznie, dzisiejszym gościem naszego programu będzie Qam, który powie nam dlaczego nowa gra XYZ jest do dupy!"

1 komentarz:

semprini pisze...

Linków nie dałeś. Sad panda.

Branża dziennikarstwa growego zawsze była dramatycznie rozwarstwiona - już w 1993 w Top Secrecie obok Sir Haszaka działał wszak Emil Leszczyński (lat - wówczas - osiemnaście), który nierzadko potrafił wygenerować facepalma u czytelnika. Tak to jest, że z jednej strony zawsze mamy jakiegoś Dulskiego, a z drugiej jakiegoś Olafa Szewczyka. Problem w tym, żeby starać się równać do tego drugiego i jednocześnie być świadomym, że piszesz w większości dla ludzi przed dwudziestką.

Ja do małolatów przecierających sobie szlaki w branży dziennikarskiej mam stosunek ambiwalentny. Jakkolwiek mnie wkurzają, to jednak staram się cały czas myśleć: "a co tam - młody jest, zdolny, może się z czasem wyrobi". Choć czasem faktycznie nóż w kieszeni się otwiera... Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Dulak powinien obejrzeć http://bit.ly/cUfmTL i nabrać trochę pokory.

Temat portalu redagowanego przez ludzi dojrzalszych niż przeciętny gracz COD'a powraca jak bumerang. videogamer.pl leży odłogiem - może czas wykorzystać domenę i faktycznie się za to wziąć. Sztuka polega na tym, żeby zebrać ludzi, którzy z jednej strony nie będą oczekiwali trzaskania kokosów na pisaniu, a z drugiej podejdą do sprawy na tyle poważnie (i będą mieli tyle czasu), aby w miarę regularnie dostarczać content. Hm.